Jacek Benn pochodzi z Poznania. W Warszawie jest od kilku lat, w stowarzyszeniu Bears of Poland od dwóch, a od czerwca 2019 roku jest jego wiceprezesem. W inicjatywę „Misie na marszach” zaangażował się w ubiegłym roku. Dotychczas był na 20 Marszach Równości. Białystok był pierwszym miastem, w którym był sam.
Jacek Dehnel w Gazecie Wyborczej w „Raporcie z oblężonego miasta” tak opisuje wydarzenia w Białymstoku: „Piętnastoletnia może dziewczyna stoi z koleżanką, patrzy na mnie wściekle i utrzymując kontakt wzrokowy powoli przesuwa palcem po szyi”.
– To nie jest jeszcze najbardziej drastyczna rzecz, jaką widziałem na Marszu Równości w Białymstoku. Dziadek z 10-letnim wnusiem, stał wzdłuż marszu. Dziecko pokazywało środkowy palec i krzyczało słynne „wypier…”. 15-latka przy tym wnusiu to już dojrzała osoba.
Jak Marsz Równości wyglądał z Twojej perspektywy?
Najbardziej dramatyczny był sam początek na pl. Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Po raz pierwszy nie odważyłem się założyć marszowej koszulki „Misie na marszach”. Dzięki temu byłem zupełnie incognito, mogłem przejść pomiędzy kibolami, gdzie od godz. 12.00 plac był zastawiony nimi i nie było jak wejść na sam plac.
Zastanawiałem się co mam ze sobą zrobić. Nie ukrywam, że już miałem taki moment, że włączę wsteczny i w ogóle tam nie wejdę. Potem sobie myślę, że skoro już przyjechałem to zostaję. Od czego jest Policja.
Stał tam kordon policji?
Tak i dotychczas Policja zasadniczo zdawała egzamin. Natomiast na ulicach dochodzących do tego placu były grupki kiboli, które polowały na osoby dochodzące na marsz. Czekałem na Rynku Kościuszki, zauważyłem jak grupka pod tęczowymi flagami sobie szła, to dołączyłem do nich. Przed samym wejściem na plac zaczęli nas gonić kibole, ale na szczęście udało nam się przemknąć pomiędzy sukami policyjnymi wprost na plac NZS.
Gdy marsz już ruszył, Policja źle sformowała szyk. Skupili się na czole marszu, by się przebić przez kontrmanifestacje, ale nas z tyłu zostawili na zupełnej solówce z tymi kibolami, bez jakiejkolwiek opieki Policji. Ludzie, którzy stali przy wejściu do Uniwersytetu mogli spokojnie sobie przejść i od tyłu nas potencjalnie zaatakować. Krzyczeliśmy, gdzie jest Policja. Nie było jej. Byli za to dziennikarze w kaskach i wtedy pomyślałem „chyba wiedzą trochę więcej o tym marszu niż ja”.
Jak długo trwał marsz?
Miał trwać dwie godziny, bo to był krótki 3 km odcinek. Było dłużej, bo co chwila zatrzymywaliśmy się, dwukrotnie była zmieniana trasa w trakcie marszu. Pod Pałacem Branickich był dłuższy postój, gdzie działy się najbardziej makabryczne sceny. Dym z rzucanych petard pojawiał się aż do kulminacji kontrmanifestacji koło katedry, gdzie schody przed kościołem były obstawione, transparenty z wulgarnymi treściami porozwieszane. Stopień agresji był już taki, że ludzie wyciągali ze śmietników ulicznych worki ze śmieciami i rzucali w marsz. Stałem z tyłu marszu, więc to wszystko, co się tam działo zobaczyłem następnego dnia w internecie.
Rzucano też butelkami z moczem.
Widziałem porozbijane szkło na trasie przemarszu i faktycznie śmierdziało. Czy to był mocz nie wiem. Kibole nastawili się na front Marszu, wystrzelali się z amunicji i do nas z tyłu już to nie docierało. Ale rzucano w nas z kawiarenek ulicznych doniczkami z kwiatkami. Na szczęście dla miasta marsz zakończył się również na placu NZS, a nie Rynku Kościuszki, gdzie pierwotnie planowano. Podejrzewam, że wówczas zdemolowano by ten urokliwy rynek.
Widziałeś jak bito ludzi?
Po marszu na Suraskiej, gdy trzeba było przejść pomiędzy grupami kiboli (Suraska to ulica łącząca plac NZS z rynkiem Kościuszki).
Kiedy najbardziej się bałeś?
Widać to na udostępnionym filmie, na grupie Bears of Poland. Jak podskakuje, kiedy 10-20 m ode mnie spadały petardy.
Były osoby, w których trafili?
Obok mnie. Dostały w głowę i miały poparzone twarze.
Bito też przypadkowych ludzi, którzy akurat byli na mieście, np. w aptece matka z dzieckiem, o czym pisze Jacek Dehnel w swoim „Raporcie z oblężonego miasta”.
Takich sytuacji nie widziałem, ale w jednej z kamienic na trzecim piętrze, na balkonie stała kobieta, która nam machała. Piętro niżej stał naziol, który się na nas darł, ale jak zobaczył tę kobietę, to zaczął się drzeć na nią. Takich sytuacji było więcej i robiły to osoby wcześniej urodzone niż większość z nas. To odważny coming out w centrum Białegostoku.
Z grupy miśkowej byłeś tam sam?
Sam.
Czy to nie jest zbyt wysoka cena, jaką potencjalnie się płaci narażając swoje zdrowie?
Wątpliwości nie mam. Sami sobie możemy dać odpowiedź, słuchając Ministra Edukacji Narodowej, który stwierdził, że nie należy organizować takich marszów, bo prowokują. Nie chodzę na Marsze Równości kogokolwiek prowokować. To sytuacja podobna do tej ze zgwałconymi dziewczynami, które obwinia się o prowokację, bo kuszą krótkimi spódniczkami. To jest jakaś aberracja. To, że nastąpiły polowania na ludzi, to skutek braku Policji w ulicach dochodzących do placu NZS.
Przed marszem w Lublinie rektor jednego z tamtejszych uniwersytetów ostrzegał, by osoby o ciemnej karnacji nie wychodziły w dniu marszu z domu. To jest jakaś totalna paranoja. Dlatego przerażające jest, że zastanawiamy się czy organizować marsze, czy brać w nich udział. Ja nie jestem od tego, by siedzieć w domu.
Po Białymstoku zaoferowano Ci pomoc przy kolejnych marszach lub wręcz przeciwnie zniechęcano, byś nie ryzykował zdrowia?
Nie i nie. Raczej otrzymywałem słowa uznania i podziwu, że pojechałem tam.
Na ilu byłeś marszach?
W zeszłym roku byłem 12 z 15, a w tym roku dotychczas na ośmiu.
Rzeszów, Lublin, Gniezno i Kielce to miasta, w których prezydenci zaskarżyli organizację marszów równości, podając argument bezpieczeństwa zgromadzenia publicznego, wynikającego z dużej liczby kontrmanifestacji. Jednak bezpośrednie zagrożenia – podane w uzasadnieniu do wydanego zakazu – wynikały z takich okoliczności jak: wielkanocny szczyt zakupowy, festiwal harcerski, remont miejscowego szpitala, brukowana nawierzchnia ulic czy mecz piłkarski rozgrywany w miejscowości o 50 km. To są miasta, w których nie rządzi PiS, tylko PO lub SLD.
To jest żenujące.
W naszej społeczności pojawiają się komentarze „no dobra 2-3 marsze jest OK, ale więcej to przeginka”. Nie wystarczy Warszawa, Łódź, Kraków, Poznań, Wrocław i Katowice?
Tu nie chodzi o wystarczy. W każdym miejscu, nawet w Pcimiu są osoby, które siedzą w szafie. I dla takich osób warto taki marsz robić. Nieważne czy te osoby są tęczowe, te osoby tam idą, bo mają prawo być tym kim są. Są stałe ekipy z Lambdy, Stonewall czy KPH, które jeżdżą do tych miast, bo widzą taką konieczność. Miśki są w całej Polsce, stąd powinna być również taka grupa z Bears of Poland.
Jeszcze w zeszłym roku tworzyliście zgrany sześcioosobowy team „Misie na marszach”. W tym roku zostałeś sam.
Niestety towarzystwo się rozpadło. Więcej marszy w Polsce, mniej miśków w to zaangażowanych. Białystok był pierwszym z 20 marszy, na których byłem kompletnie sam. Nie dosyć, że taka jazda tam była, to jeszcze byłem w tym sam.
A co z lokalnymi społecznościami?
W niektórych miastach mamy przyczółki osób, które poznaliśmy w zeszłym roku albo które działają w naszym środowisku. Mogę zrozumieć, że w Białymstoku byłem sam, a w Kielcach byliśmy we trzech, ale najsmutniejsze są sytuacje z Krakowa, gdzie idą trzy osoby misiowe, podobnie w Poznaniu, a tam przecież robimy wybory Mr. Bear Poland. Takich przykładów jest więcej.
Mimo całej sytuacji nie jesteś zniechęcony.
Naturalnie dalej będę jeździł na marsze równości, tym bardziej, że tyle pięknych miast jest jeszcze do zobaczenia.
Rozmawiał Paweł O.